hello winter 6


Wybranie się gdziekolwiek z dwójką maluchów jest niezłym wyczynem. Kiedy trzeba ubrać siebie i dwoje dzieciaczków najlepiej w mgnieniu oka w buty, kurtki, szaliki, czapy, rękawice, by żadne się nie zgrzało, bywa problematycznie. Niejednokrotnie zgrzana wychodzę ja. Pewnie dlatego ciągle coś mnie łapie. Niejednokrotnie wychodzę, choć odechciało się już opuszczania domu. Zaciskam zęby, by brak humoru matki nie psuł dnia dzieciakom, którym dotlenienie świeżym powietrzem potrzebne.
Tego dnia mimo ciągłego utrudniania Dzidziulki i jej małego brata udało się przekroczyć próg domu grubo ponad dwadzieścia minut przed umówioną godziną. Z uwagi na fakt, że potrzebowaliśmy trzech minut samochodem, by znaleźć się w umówionym miejscu, wychodziłam z klatki z bananem na buzi i piersią wypchniętą ku niebu. Banan znikł, gdy tylko poczułam zimny, przeszywający powiew wiatru. Instynkt podpowiadał przyspieszenie kroku, by jak najszybciej znaleźć się w aucie, ale krok Dzidziulki jeszcze maleńki. Szłyśmy więc tiptopkami, za rękę, zupełnie jakby był środek lata i chciałybyśmy bez pośpiechu łapać każdy promyk słońca. Normalnie wzięłabym Dzidziulkę na ręce, ale torby i nosidełko z Dzidziusiem i tak wystarczająco obciążały mój biedny kręgosłup. Człapałyśmy się więc, a mróz szczypał każdy odkryty mój kawałek ciała. Kiedy zaś dotarliśmy do auta, okazało się, że to jeszcze nie koniec. Dzieciaczki pozapinane w fotelikach, autko odpalone to jeszcze poskrobię i już nas nie ma, myślałam. Okazało się, że całe auto pokryte było kilku milimetrową warstwą lodu. Szurałam skrobaczką, ale niewiele to dawało. Po kilku minutach rozbolały ręce. Miałam ochotę wyć do księżyca. Zaczęłam wątpić, czy w ogóle uda mi się ten samochód oskrobać. Wzrokiem szukałam kogoś, kto mógłby mi pomóc. W głowie filtrowałam mój portfel, czy mam jakąś dychę, gotową poświęcić. Kiedy okazało się, że mam, dookoła zrobiło się pusto. Nie było nikogo, komu mogłabym ową fuchę zaproponować. W oddali tylko jakaś Pani również skrobała swe autko. A ze środka jej samochodu wydobywały się głosy dzieciaków, jakby próbowały wygrać konkurs na najgłośniej płaczące dziecko. Ona biegała wokół auta, co raz otwierając drzwi, by uspokoić ryczące bąble. Widziałam jak mota się i męczy. Współczułam jej i kiedy okazało się, że mogłoby być gorzej, tak jakoś łatwiej się zrobiło. Mięśnia bolały, ale przecież to dobra siłownia. Od tego ciągłego bycia w ruchu wiatr i mróz przestały być straszne, a nawet zrobiło się gorąco. Udało się oskrobać boczne szyby i lusterka, a po tych piętnastu minutach rozgrzane auto stopiło lodową warstwę na przedniej szybie i chwilę zaledwie zajęło jej usunięcie. Oczywiście dotarliśmy spóźnieni z dziesięć minut.
A to dopiero początek zimowych atrakcji. Hello winter! 

sweter – c&a/ getry – children’s place/ spinka – h&m

Leave a Reply

6 komentarzy do “hello winter