Dziś wpis trochę inny, bo chcę pokazać gadżet, który był istotnym puntem na naszej liście ‘must have’, kiedy przygotowywaliśmy się do wakacji w Nowym Jorku. Zanim jednak ocenisz mnie już po tytule, weź głęboki oddech. Właściwie muszę zacząć od tego, że ja nie oceniam. Nie jestem sądem, by wydawać wyroki i skazywać na potępienie. Jestem matką i wiem, że możesz wypruwać sobie żyły, tłumaczyć i błagać, morze cierpliwości mieć i rozmawiać, aż będzie zasychało w gardle, ale nie masz pewności, czy to maleństwo, co uzależnione tylko z pozoru całkowicie od rodzicielki, Twoich argumentów posłucha. Stanowi bowiem indywidualną jednostkę myślącą, nawet jeśli nie potrafi tego odpowiednio pokazać, bądź jeśli to myślenie nie jest w Twoich oczach do końca poprawne.
Kiedy widzę jakąś sytuację, staram się zawsze w myślach zatrzymać, zastanowić nad okolicznościami, zanim pozwolę w głowie dorysować historię i zaszufladkować. Prowadzanie dzieci na smyczy budzi kontrowersje. W internecie aż roi się od przerysowanych porównań: dzieci na smyczy, niejako traktowanych przez rodziców jak psy oraz psiaki noszone przez swych właścicieli na rękach, niczym małe dzieci. Temat nie jest prosty i moim zdaniem, trzeba się naprawdę dobrze zastanowić, by nie wyrazić swej opinii zbyt pochopnie. Bo w każdej jednej sytuacji, jeśli nie znamy okoliczności, łatwo o nieporozumienie.
Traktować jak psa
Należę do tej grupy ludzi, którzy nie raz nosili swojego psiaka na rękach, pozwalali wtulać się i spać w jednym łóżku, zaś smycz była gadżetem niemalże zbytecznym, bowiem wykorzystywana jedynie od wielkiego święta. Porównania, określające jakąkolwiek istotę słowami ‘traktując jak psa’, w moim przypadku nie ma nic wspólnego z popularnym zwrotem frazeologicznym. I kiedy widzę określenia twierdzące, że dziecko na smyczy traktowane jest jak pies, od razu odnoszę wrażenie, że dziecko traktowane jest źle. Ale przecież w niejednym domu pies traktowany jest niczym dziecko, rozpieszczany, przytulany, kochany. I w tym również nie doszukiwałabym się czegoś negatywnego. Staram się być wyluzowaną mamą, dając swym dzieciom naprawdę ogromną swobodę. Od samego początku, często nawet na spacery chodząc bez wózka, samodzielnie, nie trzymając kurczowo za rękę, pozwalałam maluchom kroczyć, próbując jedynie słowem zachęcać do obierania określonego kierunku. Swoją drogą takie trzymanie za rękę, zwłaszcza jeśli między dzieckiem, a dorosłym jest duża różnica wzrostu, może być bardzo niebezpieczne.
Po co smycz?
Mieszkamy w spokojnej okolicy, łatwo spacerować nam z dala od ruchliwych ulic. Łatwo gonić za dzieckiem wzorkiem, kiedy po chodnikach nie musimy wymijać tabunów ludzi. Łatwo się mądrzyć, kiedy nie towarzyszy nam strach o dziecko. A każdy rodzic wie, że ten strach o największy w życiu skarb jest najgorszym uczuciem na świecie. Pewnego dnia przyszło mi doświadczyć takiego strachu. Te maksymalnie dwie minuty, które okazały się najdłuższymi minutami w życiu. Pełne strachu o dziecko. Dziecko, które otwarte na świat, poszło przed siebie po prostu, nie oglądając się nawet. Mam milion wytłumaczeń dlaczego to się w ogóle wydarzyło, a jednocześnie żadne z nich nie jest satysfakcjonujące, bo to nie powinno się zdarzyć. I mimo happy endu mogę spędzić resztę życia obwiniając się za to, albo mogę zrobić wszystko, by nigdy, przenigdy tego błędu nie popełnić znowu. Mój wybór jest oczywisty. A Twój?
Z umiarem
W dzisiejszym, nowoczesnym świecie, kiedy firmy wciąż zaskakują coraz to nowszymi gadżetami, ułatwiającymi życie, łatwo się pogubić. Ale jeśli zachowamy umiar, z głową wybierzemy to, co rzeczywiście właśnie w naszym przypadku się sprawdzi, w dodatku ułatwi i tak skomplikowane życie, czemu nie korzystać? Celowo podkreślam wyrażenia “umiar” czy “z głową”, ponieważ smycz jest właśnie takim gadżetem, który moim zdaniem może przynieść ogromną pomoc, po warunkiem jednak, że używać będziemy jej z głową i umiarem właśnie. Wiedziałam, że wyprawa do Nowego Jorku to naprawdę wielki świat pełen niebezpieczeństw. Wiele podróży, mnóstwo aktywności, zmian otoczenia i miliony sekund nieuwagi. Bałam się, że możemy zgubić się na lotnisku, bo dwójka dzieci, wózek, cztery walizki podręczne oraz torebki, plecaki to ogromnie dużo na głowie, zaś nasza wówczas trzydziestomiesięczna Dzidziulka lubiła samodzielność, nie było szans by liczyć na trzymanie za rękę, zresztą z tymi bagażami nawet i rąk by zabrakło. Wiedziałam, jak wygląda spacerowanie po Times Square, oczami wyobraźni widziałam te tłumy ludzi niczym rzeka pędząca. Wiedziałam, że potrzebuję pewności, takiej stuprocentowej, że moje dziecko będzie bezpieczne.
Nasza smycz bezpieczeństwa to nie zwykła uprząż, a plecak, taki przeznaczony dla dzieci od dwunastu miesięcy do trzech lat. Wykonany z wysokiej jakości materiałów, plecak angielskiej marki LittleLife. Nie byle jaki, bo z ulubionym bohaterem Disney’a Dzidziulki – Myszką Miki. Plecak z uszami i ogonem, który zdecydowanie wyróżnia się w tłumie, co stanowiło dodatkowy plus. Maleńki, lekki plecak nie obciążający pleców dziecka, na drobiazgi, przekąskę czy znaleziska. Z regulowanymi pasami naramiennymi, zapinany na klamrę z przodu, na klatce piersiowej, dla jeszcze większego bezpieczeństwa oraz wygody, a w środku adresówka, którą warto uzupełnić. Odpinana smycz, z wygodnym, miękkim uchwytem dla rodzica czy opiekuna. Używaliśmy jej w ostateczności, kiedy Dzidziulka mimo wielu próśb, nie potrafiła pohamować swej ciekawości i kipiąca energią uciekała z zasięgu naszego wzroku. Plecak Dzidziulka pokochała od razu, nosząc ze sobą praktycznie wszędzie. Powiem szczerze, kiedy podpięłam smycz pod blokiem czułam się głupio, strasznie głupio. Kiedy jednak na lotnisku brakowało rąk, palców, by zaczepiać kolejne torby, a co chwila musiałam powtarzać córeczko stój, czekaj, zatrzymaj się, bo od razu wydawało mi się, że pójdzie za szybko, a ja z tymi tabołami nawet nie zdążę się obejrzeć i się zgubi, smycz nie była krępująca dla nikogo. Dzidziulka trzymała się blisko, zupełnie nie przypominając dzikiego pieska na smyczy, który wyrywa się, a napięta taśma smyczy wygląda, jakby miała za chwilę pęknąć.
Nie wyobrażam sobie ograniczać dziecka na placu zabaw, czy w parku na spacerze. Ważne jest, by uczyć dziecko od samego początku właściwych zachowań. Pokazywać, jak funkcjonuje świat, wskazywać potencjalne zagrożenia, przestrzegać przed niebezpieczeństwami, dając mimo wszystko swobodę i pozwalając dokonywać samodzielnych decyzji. Są jednak pewne sytuacje, miejsca, takie jak lotnisko czy centrum handlowe, gdzie pędząc, w pośpiechu, warto pomóc sobie poskromić nieokiełznane pokłady energii, zamiast co chwila przeżywać chwile grozy, zwłaszcza, że według statystyk rocznie co czwarte dziecko gubi się w miejscach publicznych. Możemy zaoszczędzić sobie strachu, co więcej możemy zaoszczędzić stresu dziecku, bo te gubiąc się nie czuje się przecież komfortowo. Mam nadzieję, że choć trochę przekonałam, że korzystanie z umiarem, z głową, z takich gadżetów, jak smycz wcale nie musi od razu być upokarzaniem dziecka, odbieraniem mu godności czy porównywaniem do zwierzęcia. Jakie jest Twoje zdanie? Po której stronie staniesz?
Plecak – TUTAJ albo TU/ kurtka – Little Gold King/ spodnie – karolinka/ buty – mrugała/ czapka – Buba/ apaszka – miss peas
Fajny gadżet, przydałby mi się dla mojej Lenki 🙂
Czyżby kipiąca energią ‘uciekinierka’?
Pleczek wygląda super! I chociaż na codzień z niego bym nie korzystała (jako smyczy) to podczas takiej wyprawy jak najbardziej! Myślę że to fajny pomysł na podróże z dzieckiem w tak ruchliwe miejsca.
I zazdroszczę wyjazdu, też mi się marzy odkrycie Ameryki 🙂
Za tym plecakiem każde dziecko się ogląda 🙂
Mam zawsze w wózku. Korzystałam w zasadzie asekuracyjnie na statku z 22 mies. dzieckiem. By łatwiej było chwycić w krytycznym momencie.
Czyli rodzice podróżujący doceniają takie gadżety 🙂
Pamiętam jak w pewnej galerii podczas zakupów zginęła nam córka. Nie pamiętam dokładnie, ale miała ze 3latka. Było dziecko i nagle nie ma. Ja, Mąż, siostra i mama – tyle dorosłych osób i nie upilnowaliśmy Jej 🙁 Wchodziła ( do jednego ze sklepów) z nami za rękę, stała przy babci i ułamek sekundy – dziecka nie ma. Wszyscy chodziliśmy, szukaliśmy, wołaliśmy, zaraz ochrona, panie ekspedientki i nic. Nikt nie widział Jej w sklepie, nikt nie widział, by z niego wychodziła. 5minut – najgorsze w naszym życiu. Po tym czasie wychodzi z pod wieszaka z ogromną ilością ubrań nasza córeczka, cała w skowronkach – bo Ona bawiła się w chowanego, na pytanie dlaczego się nie odzywała,że my ją szukaliśmy itd.- chciałam żebyście mnie znaleźli itd.
Sama przeżyłam i wiem jak to jest zgubić dziecko – nie osądzam, wręcz rozumiem,gdy rodzic decyduje się na taki gadżet jak smycz dla dziecka.
Na lotnisku też jest “kolorowo” nam pomogła walizka/jeździk Trunki i wózek, ale jeśli uda mi się polecieć z naszą dójką samolotem i Młody będzie już tedy chodził to nie zawaham się przed kupnem smyczy 😉
Dziecięca wyobraźnia taka cudna, a jakiego stracha potrafi napędzić rodzicom. Co do walizki – no właśnie nie zdążyliśmy kupić, bo wpadła w oko, kiedy było już mało czasu. Pozdrawiam!
Jestem zdecydowanie za. Nie koniecznie na codzienny spacer, ale w sytuacjach, kiedy idziemy w miejsce nam nie znane, lub właśnie znane na tyle, że wiemy, że łatwo nam się będzie zgubić w tłumie jak najbardziej. A jeśli ktoś tego nie rozumie i nie zgadza się z tym-jego sprawa. Ja robię wszystko, żeby moje dziecko było bezpieczne.
Dokładnie! 🙂
Jeszcze zanim przeczytałam posta, skomentowałam na Facebooku. I zgadzam się z Tobą zupełnie. Oceniać jest bardzo łatwo, szufladkowanie to właściwie prosta czynność, ale często krzywdząca… Warto zadać sobie trochę trudu i spróbować zrozumieć sytuację, bo KONTEKST jest niezwykle ważny.
Pozdrawiam serdecznie! 🙂
czytałam 🙂 Pozdrawiam!
A ja ostatnio z racji tego, że jestem “technologiczny” z natury wpadłem na pomysł GPS. Można kupić na portalu aukcyjnym na tyle mały nadajnik/odbiornik GPS (kosz to ok 100zł), że da radę wszyć dziecku w ubranie lub schować do kieszeni. Nadajnik ma swoją kartę SIM, za pomocą której łączy się z internetem i wysyła aktualne położenie. Na mapach google można zobaczyć, gdzie jest nasz dzieciaczek. I działa wszędzie. Bo wystarczy kupić lokalną kartę SIM. Idealne rozwiązanie dla mnie na wakacje. Inne tego typu gadżety to np. lokalizatory bluetooth. Mały brelok włączasz i wkładasz dziecku do kieszeni. Smartfon go widzi tak jak słuchawkę bluetooth. Jeśli brelok się rozłączy (zasięg bluetooth straci zasięg do telefonu na ponad 25 metrów) to w smartphonie włącza się alarm. Można w drugą stronę w breloku uruchomić alarm zdalnie za pomocą smartphone`a i zlokalizować dzieciaczka 🙂