W tym roku zima wyjątkowo daje mi w kość. Przeszywające wiatry mocno nadszarpnęły moje zdrowie, a każdy kto zna ból zatok, wie jak trudno się wówczas funkcjonuje. Ziewam nieustannie, choć wypijam kilka kaw dziennie. Jestem przemarznięta już po stu metrach spaceru. Moja skóra zrobiła cienka i szorstka jak papier, zaś nawet zwykłe dotknięcie opuszków palców sprawia mi ból. Najchętniej stałabym się niedźwiedziem, przespała ten czas zakopana pod pierzyną i wróciła do świata żywych dopiero wiosną. Niestety o śnie i ciepłym łóżku mogę zapomnieć, bo przede wszystkim jestem mamą i ta funkcja w tej chwili staje się życiowym priorytetem. Wypijam więc trzecią kawę, zakładam dodatkowe warstwy ubrań, ubieram największy uśmiech i rozglądam się dookoła próbując dostrzec najmniejszy, najdrobniejszy przebłysk tęczy, pośród szarości dnia… To nie jest proste zadanie, zwłaszcza jeśli codziennie, w pędzie szykuję trzy cebulki, by po pięciu minutach, jedną cebulkę rozebrać. Kręcę kółka po parku, bo najmniejsza cebulka nie ma ochoty siedzieć w domu (kiedy średniej cebulki w nim nie ma), choć już trzydzieści minut wcześniej przestałam czuć pale u stóp. Wracam do domu skostniała i okazuje się, że jest jeszcze gorzej, bo oprócz rozbierania dwóch cebul, mam jeszcze masę błota w przedpokoju do sprzątnięcia, a zamrożone części ciała w ciepłym pomieszczeniu zaczynają boleć bardziej niż na dworze. A kiedy już okazuje się, że kończyny są w porządku, błoto zostało usunięte, patrzę na zegarek i widzę, że za trzydzieści minut powtórka z rozrywki, bo czas odebrać cebulkę z przedszkola. A potem tylko kolejne ubieranie, marznięcie, rozbieranie, sprzątanie, odmrażanie kończyn i można kłaść cebulki na drzemkę, by przez godzinę napawać się ciszą, otulona grubym kocem, z kubkiem gorącej, kolejnej już tego dnia, kawy… A nie wróć! Przecież muszę w tym czasie zrobić obiad, ogarnąć dom, by choć w połowie przypominał dom, gdy mąż wróci z pracy, wstawić zmywarkę, ooo i pranie już by się przydało… aaaaaaa!
Doszukuję się w myślach tego błędu, który popełniłam. Tego momentu, który sprawił, że już nie umiałam spojrzeć na zimę inaczej, aniżeli źle. Bo piękne, białe zimy, które mimo mrozu, otulają buzię promieniami słońca, podszczypując tylko delikatnie policzki czy nosek, zupełnie niewinnie, dawno za nami. Teraz zima, to bezkres szarości i przeszywających do kości zimnych wiatrów. Jeszcze trochę i nasze dzieci będą śnieg znały tylko z opowieści. Nic dziwnego, że spacery stały się bardziej obowiązkiem niż przyjemnością. Zabiegane popołudnia, bo milion spraw do załatwienia dołożyły swoje pięć groszy. I nie wiadomo kiedy stałam się okropną pesymistką, która dostrzegać potrafi tylko kolor czarny. Taką, która sama ze sobą nie potrafi wytrzymać, bo wkurzało wszystko, a potem wkurzało to, że mnie to wkurza. A najgorsze, że niby widzisz, ale nie potrafisz widzieć, tak jakbyś chciała. Wreszcie znalazłam sposób. Skoro patrząc na świat nie potrafię dostrzec jego piękna, biorę w swe ręce aparat. Zmieniam otoczenie, wybierając miejsce, które zawsze pozwala nabrać dystansu. I Dzidziulki od razu odżyły. Bo w lesie wszystko jest inne, ciekawsze, fajniejsze. Tam powietrze inaczej smakuje. Nawet trochę marznę, bo nie umiem robić zdjęć w rękawiczkach. Zaglądam przez wizjer i w małym kwadraciku potrafię znaleźć to, czego normalnie dojrzeć nie umiem. Okazuje się, że nawet w pochmurny dzień, może wyjść słońce. Wracam do domu i gdy odpalam komputer okazuje się, że zimno nie straszne, a ubieranie na cebule nie takie dokuczliwe, jak się wydawało. Bo zima może być piękna, nawet kiedy nie jest biało. Wystarczy odpowiednio spojrzeć, w tym przypadku przez wizjer mojego canona… Przewietrzona głowa, tym razem jednak dotleniona czystym powietrzem, naprawiła się ot tak, kilkoma naciśnięciami magicznego guziczka w aparacie. Znalazłam sposób na zimę. Mój sposób…
kurtka – Lidl/ spodnie, czapka – h&m/ szalik – sinsay/ buty – kari
I co myślisz o moim sposobie? A może masz swój sposób na zimę? Jeśli wiesz jak przetrwać ten bezkres szarości, który funduje nam zima już któryś rok z rzędu, koniecznie daj znać w komentarzu.
Śliczna ta twoja córcia i jaki fajny spacer po lesie, aż się chce wyjść z domu 😉
dziękuję 🙂
NA razie póki co trochę śniegu jest, więc zima piękna <3 Ale na ta szrugę jak była juz też sił brakowało! A wiatry i wilgotne powietrze są chyba najgorsze 🙁
pierwszy śnieg i u nas się właśnie pojawił, lepiej późno niż wcale 🙂
Bardzo dobry sposób 😉
i zadziwiająco skuteczny 🙂
Wszystko zależy od naszego podejścia. Zmieniając coś w głowie, możemy sporo przetrwać. 🙂
czasem jednak ciężko coś w tej głowie zmienić 🙂
Ale masz piękną córcie! Śliczna dziewczynka!
dziękuję i pozdrawiam 🙂
Ja mam sposób jak przetrwać i z chęcią go tu sprzedam 🙂 Odliczać dni do WIOSNY! :):)
Aniu, piękne zdjęcia robisz! Nie mogę się napatrzeć. Z chęcią wpadłabym na mały kurs do Ciebie.
Całuję :***
Zaczynamy odliczanie 🙂 Podejrzewam, że to telefon przekręca – Asia przecież, nie Ania 😉 A co do kursu – jak tylko będziesz w mojej okolicy – koniecznie pisz! Wszystko Ci opowiem, a i kawą poczęstuję! ps. Dumam nad fotograficznymi postami już od dawna, ale tyle tego w sieci…
O matulu! Jakie piękne zdjęcia!
Ja kocham zimę – każdą. Choć tęsknię za białą, umiem dostrzec piękno nawet w takiej jak mam za oknem teraz. Najważniejsze – mieć przewietrzony umysł 😉
Fajnie, że dziś wtorek i mogłam Cię poznać 🙂
o rety! Jak fajnie, że wpadłaś! Zaraź mnie tą miłością 😀
Po pierwsze chcialam podkreslic, to jak bardzo podobaja mi sie te zdjecia!
Po drugie, ja rowniez mam problem z zima… Nie potrafie sie porzadnie wyspac, jestem marudna, cera blaga o pomste do nieba, jestem wiecznie zmeczona… Niech juz ta wiosna wreszcie przyjdzie!
noooo, i to szybko! fajnie, że nie tylko ja tam mam, od razu jakoś tak lżej 🙂 ps. dzięki za komplement! pozdrawiam 🙂