Dumbo… Nie, nie o bajkę Disney’a mi chodzi. Dumbo to skrót od Down Under the Manhattan Bridge Overpass. To miejsce pojawiło się na mojej liście ‘must see’ przez Gossip Girl, którą namiętnie oglądałam w czasach, kiedy miałam jeszcze mnóstwo czasu. Wzdychałam za każdym razem, kiedy Dean wychodził ze swojego loftu. A kiedy ponad pięć lat temu stanęłam tam po raz pierwszy, zakochałam się bez reszty. Duża zielona przestrzeń, zaraz przy wodzie, z najwspanialszym widokiem na Manhattan. Takie otwarte zielone przestrzenie to niecodzienny widok pośród betonowych niekończących się ulic i wieżowców, przysłaniających słońce, dlatego też są przez mieszkańców aktywnie wykorzystywane. Oczami wyobraźni widziałam tam swoją rodzinę. Widziałam jego, siedzącego na ławce, z głową schyloną, by szybko dokończyć rozdział, jeszcze zanim obudzi się dziecię. Widziałam siebie, półleżącą, z głową opartą o ukochanego, z zamkniętymi oczami, łapiącą promyki słońca, prostując się tylko, by wziąć łyka ciepłego, karmelowego latte. Czułam wiatr delikatnie rozwiewający moje długie włosy, czułam wilgotną bryzę otulającą mą twarz. Dźwięk fal, nieustannie uderzających o kamienny brzeg, działał relaksująco nie tylko na mnie, ale i na bobaska, który przesypiał całe spacery. Przygrzewające mocno słońce, które latem daje w kość, w tym miejscu, w połączeniu z chłodem bijącym od wody, było cudowne. Obraz powstał w mej głowie w ułamek sekundy, tak rzeczywisty, namacalny, mimo, że w rzeczywistości mróz szczypał mą twarz, a wiatr przeszywał do kości. Właśnie w tym miejscu tak łatwo było wyobrazić sobie nas, żyjących w tym wielkim mieście…
Dzisiaj patrzę na te zdjęcia i wydają się takie nieprawdziwe. Choć z jednej strony udało nam się odzwierciedlić dokładnie to, co widzieliśmy gołym okiem, z drugiej jednak tego, jakie uczucia wywołuje ten widok w realu, nie da się zamknąć w kadrze. Miejsce się zmieniło przez te pięć lat. Zostało jeszcze lepiej przystosowane do tego, by spędzać tam wolny czas i napawać się widokiem. Są alejki, są ławki, jest nawet karuzela dla dzieci, plac zabaw. Spędziliśmy piękny wieczór we dwoje. Moglibyśmy siedzieć tam do rana, gdyby nie fakt, że dzieciaki raczej nie dałyby odespać zarwanej nocy. Rzadko wychodzimy sami. Nie mamy serca, by wciąż aktywnej zawodowo Babci, zarywać noc, dlatego pierwszą godzinę przegadaliśmy na temat… dzieci. Dziwnie było iść, ot tak trzymając się za ręce, bez wózka, bez ton bagażu. Mimo to udało nam się oderwać na chwilę od rzeczywistości. Trochę nawet cofnąć się do mroźnego, zimowego wieczoru, kiedy po raz pierwszy ruszyliśmy na nocne zdjęcia Brooklyn Bridge. Niesamowite było stanąć w tym samym miejscu po pięciu latach, zrobić mały rachunek sumienia. Z jednej strony jak bardzo zmieniło się nasze życie, a z drugiej jacy wciąż jesteśmy tacy sami…
Uwielbiam Dumbo, to taki mój kawałek nieba na ziemi, mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę, za jakieś pięć lat może, na kolejne podsumowanie zrealizowanych marzeń…
Wracając piechotą do domu, bo do Dumbo mieliśmy rzut beretem, który to okazał się jednak piętnastominutowym żwawym spacerem, przeżyliśmy chwilę grozy. Idziemy bowiem ze sprzętem fotograficznym, ciemna noc, żywej duszy nie widać, aż tu nagle… słychać jakieś dziwne odgłosy, jakieś nieciekawe, rozbrykane towarzystwo płci męskiej idzie w naszym kierunku. Uświadamiamy sobie, że przecież jesteśmy w ‘ciemnej’ dzielnicy, gdzie nocne atrakcje są codziennością, a przecież nawet oberwać kulkę przypadkiem byłoby nieciekawie, skoro dwa serduszka śpią sobie niewinnie, potrzebują nas, a to mniejsze to nawet zaraz, bo dochodzi godzina nocnego karmienia, a mleko się randkuje, zamiast czekać w gotowości. Krótka piłka, szybka decyzja, skracamy drogę. Ha! Jest park, albo inne coś, w każdym razie niewielki zielony placyk. Zdecydowanym krokiem skręcamy, dumni z siebie i swej pomysłowości, tym samym omijając niebezpieczeństwo. Ale mały placyk okazuje się wcale nie taki mały, kiedy próbuje się go pokonać. A na samym końcu – niespodzianka – ogrodzenie. Tego się nie spodziewaliśmy. Wracać się nie wchodzi w grę, bo to naprawdę spory kawałek, no i te towarzystwo, które najprawdopodobniej nie ma dobrych zamiarów. Brniemy więc, szukając wyjścia, oddalając się tak naprawdę coraz bardziej od domu. Udało się znaleźć dobre miejsce, by przeskoczyć. Na randkę wybrałam się w sukience, ale jeszcze wtedy przed trzydziestką, niczym łania pokonałam ogrodzenie, wywołując uśmiech na twarzy swego ukochanego. Przez chwilę nie było nam do śmiechu, ale dołożyliśmy sobie trochę dodatkowego spaceru i drogę tę pokonywaliśmy turlając się ze śmiechu. Bo to chyba syndrom rodzica nas dopadł. Widzieć wszędzie niebezpieczeństwo, a kiedyś po nocach wracało się, gotowym podbijać świat, choć ledwo stało się na nogach…
Wow bajeczne zdjęcia, aż na chwilę się zatrzymałam patrząc na Wasze zdjęcia 🙂
ooo cieszę się 🙂 Pozdrawiam!
Sobota taka idealna na wychodne 😉
Pięknie miejsce
Magiczne zdjęcia, cudowne chwile