Na ten moment czekaliśmy praktycznie od kiedy Domiś zaczął wykazywać zainteresowanie wspólną zabawą z siostrą. Oczami wyobraźni oglądałam sobie ich idących za rękę, wspólnie przemierzających świat i pokonujących pierwsze bariery na placu zabaw. Wiedziałam jednak, że na ten obrazek będę musiała jeszcze sporo poczekać i choć lubiłam czasem dać ponieść się fantazji, równie mocno lubiłam powrót do rzeczywistości. Fakt, że mam na to jeszcze czas dawał poczucie bezpieczeństwa, wszak na placu zabaw, gdzie na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo, do pilnowania miałam jedno dziecko. Drugie zaś z miejsca obserwowało poczynania starszej siostry, co raz otwierając buzię ze zdziwienia czy z zachwytu, tego raczej się nie dowiemy. Mam jednak pewne podejrzenia, że jednak z zachwytu. Bo dziś, mając zaledwie trzynaście miesięcy, ten bąbel, który mierzy zaledwie osiemdziesiąt pięć centymetrów, kiedy przekracza próg placu zabaw, zachowuje się jakby każdą możliwą kombinację, którą kiedykolwiek zaobserwował u starszej siostry, chciał sprawdzić… Biegnie, bo przecież chodzenie jest dla początkujących, a on po tych już prawie trzech miesiącach oglądania świata z pozycji stojącej, zalicza się do zaawansowanych zdecydowanie. Nie czeka na mamę, bo przecież z mamą za rękę to chodzą tylko… nikt nie chodzi! Ani na placu, ani na chodniku, ani w ogóle na dworze za rękę się nie chodzi z mamą przecież. On z mamą za rękę to może iść do kuchni, kiedy jest głodny, ooo! I to też tylko dlatego, że sam do lodówki nie dosięgnie i wie, że trzeba go podnieść. Samodzielne wyjście z dwójką na plac zabaw stało się właśnie dla mnie nie lada wyczynem. Przydałoby się posiąść tajemną wiedzę wychodzenia z siebie, bym dwójkę mogła jednocześnie z opresji ratować. Bo oczywiście o wspólnym pokonywaniu placu zabaw, tym z początku wpisu, z mojej wyobraźni nawet nie ma mowy. Ten nasz Domiś za każdym razem idzie w przeciwną stronę niż siostra. I w ogólne w przeciwną stronę niż ktokolwiek inny. On zawsze, ale to zawsze, idzie po prostu w swoją stroną. Jak najdalej od nas. A może wszystkie roczniaki tak mają, tylko my już zapomnieliśmy? Może dwanaście miesięcy to właśnie ten czas na samodzielność, na pokonywanie własnych lęków i zdobywanie szczytów? Nawet jeśli jest to tylko albo aż tor przeszkód na placu zabaw.
pierwsze kroczki.. pamietam jak dzis.. pierwsze spacery… achhh