Po raz pierwszy w tym tygodniu spałam rano tak twardo, że nawet nie słyszałam kiedy mój mąż wstał i szykował się do pracy. Zawsze słyszę, bo przecież kiedy cały dom śpi i człowiek stara się być cicho, coś musi pójść nie tak. Szafka co z zasady ma nie trzaskać, zamknie się wyjątkowo mocno, łyżeczka z rąk się wyślizgnie dzwoniąc o gres, albo wejdzie się na wózek/krzesło/zabawkę/cokolwiek innego, mimowolnie wydając z siebie głośne ‘ałaaa’. A sen matki jest, zwłaszcza nad ranem, wyjątkowo delikatny, bo choć powieki wciąż zamknięte, uszy nasłuchują najdrobniejszych szelestów. Jednak nie dzisiaj…
Wyrwałam się z tego snu, nie wiem jak, ale poczułam się jak przeniesiona w czasie. Spojrzałam na ciemny pokój, zobaczyłam ubranego, gotowego do wyjścia męża, przez pierwsze kilka sekund nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Wreszcie dochodzi do mnie, że jest ranek, komentuję, że nawet nie słyszałam, jak wstawał, a on mi odpowiada, że przecież widziałam, sprawdzałam nawet która godzina. Za nic nie potrafię sobie tego przypomnieć… ‘Nie możliwe. Naprawdę?’ – dopytuję.
Sen, który najprawdopodobniej trwał mniej więcej czterdzieści minut wyrwał mnie z rzeczywistości. Sprawił, że cały dzień chodziłam, myślami uciekając w dziwne miejsca. W sercu zaś panowała pustka. Uczucie straty, którego w żaden sposób nie potrafię wytłumaczyć, przynajmniej nie racjonalny. Straciłam coś, czego nigdy nie miałam…
Nie planujemy więcej dzieci. Mamy nasze wymarzone rodzeństwo. Nasz idealny model, dwa plus dwa, który na dzień dzisiejszy sprawdza się perfekcyjnie. Każdy rodzic ma zajęte dwie ręce, ciężko sobie nawet wyobrazić, jak wyglądałoby życie z kolejnym maleństwem. A jednak moja podświadomość zafundowała mi sen, który sprawił, że wszelkie zamknięte drzwi, nagle się otworzyły…
Otwieram oczy. Czuję ból. Łzy ciekną po rozpalonych policzkach. Na przeciwko mnie stoi moja druga połówka. Leżę na tak zwanym samolocie, a pomiędzy moimi nogami… położna. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Na sali jest ciemno, więc nie do końca widzę, co się dzieje. Po chwili okazuje się, że już po wszystkim. Zwinięte tyci ciałko położna zabiera na bok. Widzę dumę na twarzy mojego męża. Nasze spojrzenia się spotykają, rozumiemy się bez słów. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Przychodzi kobieta, chyba położna, a po chwili kolejna. Śmieją się, żartują, że tak szybko poszło. Pierwsza pyta, czy w ogóle poczułam ból. Odpowiadam, że bóli partych nie czułam, nie zdążyłam poczuć. Następnie druga pyta, czy mamy wybrane już imię. A ja mówię, że nie. Że zupełnie nic nie przygotowane, żadna wyprawka, bo… bo ja miałam rodzić we wrześniu dopiero, a mamy przecież maj. Słowo “maj” rozbrzmiało się w mojej głowie. Spojrzałam na męża. Oboje otworzyliśmy buzie szeroko, w tym samym czasie mówiąc: ‘o mój boże’. Nagle orientujemy się, że urodzone przed chwilą dziecko zabrano jakiś czas temu. Oczywiste staje się, że zabrano je do inkubatora. Poczułam przerażenie. Strach tak ogromny, jakiego nigdy wcześniej. Życie mojego dziecka było zagrożone. Życie, którego jeszcze wczoraj nie było, albo po prostu nie pamiętałam. Biegamy z mężem po oddziale, szukając naszego maleństwa. Ktoś z oddali uspokaja, że nie ma się czym martwić, ale my nie słuchamy. Uwierzymy, kiedy je zobaczymy, najlepiej już, natychmiast… To będzie Stefan – mówi mąż, jakby decyzja o nadaniu imienia, miała przesądzić o szczęśliwym zakończeniu.
Wyrwałam się z tego snu. Z tego ciemnego szpitala. Znalazłam się w kolejnym ciemnym pomieszczeniu. Tym razem swojej sypialni. Zmrużyłam oczy, by wyostrzyć obraz, ujrzałam wyszykowanego do pracy męża, pochylonego, ewidentnie czegoś szukającego po ciemku w szufladzie. Zamieniamy kilka zdań. Wracam do rzeczywistości… ‘Kochanie, ale miałam sen…’ – mówię wciąż nie mogąc uwierzyć, że to wszystko działo się w mojej głowie.
W internetach dudnią. Finał WOŚP już w niedzielę. Jak zwykle rozpoczynają się słowne przepychanki. Dawno temu byłam świadkiem, ile dziecięcych portfeli napełniło się tego dnia niewyobrażalną (dla tych dzieci) kasą, ale przecież cały dzień spędzili na mrozie, to też im się coś należy, a brakujących pieniędzy wśród tych zer nawet nikt nie zauważył. Powiedzieć muszę, że cel jest dobry. Szlachetny. Wspaniały. Po drodze niestety są… ludzie. Tylko i aż oni stoją na przeszkodzie, by zrobić coś wspaniałego. Rozumiem i jednych i drugich. Każdy ma trochę racji. Jednak nic się nie zmieni, jeśli my się nie zmienimy. Ty, Ty i Ty również… Ostatecznie dzięki tej akcji ileś rodziców pozbędzie się strachu, a może nie tyle pozbędzie się strachu, co zyska nadzieję. Strach o własne dziecko to najgorsze uczucie na świecie, ale o tym przekonać się można tylko na własnej skórze. Nie życzę tego jednak nikomu. Zamiast patrzeć ile Owsiak napełnił kieszeni, spójrzmy ile żyć uratował. Przypominam sobie właśnie, jak szesnaście miesięcy temu wchodziłam na zamknięty oddział intensywnej opieki noworodkowej. Przerażona o zdrowie mojego dziecka. Choć po ciężkim porodzie ból paraliżował moje ciało, chodziłam co chwilę, by sprawdzić czy wszystko w porządku. Z oczami szklanymi, nie mogąc uwierzyć, że to właśnie mnie spotkało i moje maleństwo, patrzyłam na salę wypełnioną specjalistycznym sprzętem. Szczerze powiedziawszy nie jestem w stanie nawet powiedzieć w tej chwili, czy było tam naklejone serduszko. Bo w tamtym momencie to nie było najważniejsze. Walka o życie, o mój największy skarb, o moje dziecko było priorytetem. Już taką mamy mentalność, że lubimy być czyimś sumieniem. Zaglądać komuś w portfel, gospodarować jego zawartością. Łatwo jest oceniać kogoś, tymczasem zapominamy, że i my potrzebujemy sumienia…
Niech organizują, niech zbierają, niech kupują, niech ratują życie. Być może właśnie gdzieś w Polsce urodził się Stefan, który potrzebuje tego sprzętu. Być może gdzieś właśnie jacyś rodzice przeżywają najgorsze chwile w swoim życiu. I tak czują przerażający strach, którego nie sposób opisać, dajmy im nadzieję! Nawet jeśli ma to być symboliczna złotówka… Tylko i aż tyle możemy zrobić. Razem.
Brawo. W koncu ktos napisal to, co mialam w sercu od lat. Krytykantow nabitej kabzy Owsiaka wielu, ale kto pomogl tyle co on?
No właśnie 🙂
Bardzo mądry i wartościowy tekst…spora porcja rozsądku, miłości i prawdy.
Bardzo wartościowy komentarz. Dziękuję! 🙂
Bardzo, ale to bardzo mądre słowa. Zawsze bawi mnie ten najazd na Owsiaka, ale nikt nie patrzy na to, ile zrobił i ilu ludziom pomógł. Niedawno zobaczyłam całkiem fajny mem, który mówił o tym, że Ci wszyscy, którzy są przeciwko Owsiakowi i temu co robi, jak ich dziecko trafi do szpitala, niech podpiszą się pod dokumentem, że nie zgadzają się na leczenie sprzętem medycznym zakupionych w WOŚP. Ciekawe czy wtedy też by byli tacy mądrzy…
Myślę, że Ci którym dane było poczuć namacalnie tę ideę, tak łatwo nie oceniają. Na szczęście Owsiak nie dzieli ludzi na tych za i przeciw, wspomagając wszystkich Polaków, którzy znajdą się w potrzebie.
No i to jest w tym wszystkim najważniejsze i najpiękniejsze! 🙂
🙂
Razem! Tak jak napisałam u siebie, cudownie jednoczyć się w pozytywnym działaniu, w radości pomagania innym!
🙂
Bardzo mądry tekst. BARDZO. Każdy powinien go przeczytać zanim zacznie bojkot.
Dziękuję! Pozdrawiam 🙂
Brawo Ty! Świetny tekst! Nie interesuje mnie ile Owsiak ma z tego pieniędzy, ale co robi za pozostałe pieniądze dla innych! Nawet w książeczce zdrowia Antka mamy wlepkę ze szpitala z logo WOŚP, która ufundowała aparat do badania słuchu.
Co roku wrzucam do puszki jakąś symboliczną kwotę i będę tak robić do póki WOŚP będzie grać czy li do końca śwaiata i jeden dzień dłużej. 🙂
Dzięki Kochana! My regularnie korzystamy z tego sprzętu, będąc pod opieką poradni audiologicznej, nawet nie przyszło mi to na myśl, kiedy pisałam post. Pozdrawiam 🙂
Przezylam ten koszmar i moje dziecko dziekki Bogu tez i dzieki WOSP – czerwone serduszko widnialo na aparaturze….
Podpisuję się wszystkimi kończynami. WOŚP to dobro samo w sobie… to pomoc drugiemu człowiekowi, otwarcie się na innych i pomoc innym w sięgnięciu po coś, co u wielu z nas leży na ziemi.
Pozdrawiam. Agnieszka
http://www.wojslandia.blogspot.com
ładnie to ujęłaś 🙂
🙂
Wspaniały tekst, naprawdę! Czytając, miałam szklanki w oczach. Współczuję przez co przeszłaś, a właściwie przez co przeszliście razem… Zgadzam się z Tobą, jak najbardziej. Ale już z reguły ludzie wolą dostrzegać to co złe, niż to co dobre. Tak jest im łatwiej. Problem przychodzi wtedy, gdy sami będą w potrzebie…
dziękuję Ci za komentarz!
Zawsze staram się wspierać. W tym roku sami postanowiliśmy wystawić na charytatywne aukcje małe upominki, które przywieźliśmy z podróży – pieniążki pójdą prosto na konto fundacji, bez prowizji i niczego.
wow, super 🙂
wspieramy WOŚP 🙂
razem 🙂
Pięknie napisane! Powinniśmy bardziej doceniać a mniej OCENIAĆ!
dokładnie tak <3
Masz rację Asiu. Nie chcesz dołożyć do WOŚP to chociaż nie przeszkadzaj….
no właśnie 🙂