O tym, co straciłam, choć nigdy tego nie miałam i… WOŚP! 28


Bez nazwy-1blog

Po raz pierwszy w tym tygodniu spałam rano tak twardo, że nawet nie słyszałam kiedy mój mąż wstał i szykował się do pracy. Zawsze słyszę, bo przecież kiedy cały dom śpi i człowiek stara się być cicho, coś musi pójść nie tak. Szafka co z zasady ma nie trzaskać, zamknie się wyjątkowo mocno, łyżeczka z rąk się wyślizgnie dzwoniąc o gres, albo wejdzie się na wózek/krzesło/zabawkę/cokolwiek innego, mimowolnie wydając z siebie głośne ‘ałaaa’. A sen matki jest, zwłaszcza nad ranem, wyjątkowo delikatny, bo choć powieki wciąż zamknięte, uszy nasłuchują najdrobniejszych szelestów. Jednak nie dzisiaj…

Wyrwałam się z tego snu, nie wiem jak, ale poczułam się jak przeniesiona w czasie. Spojrzałam na ciemny pokój, zobaczyłam ubranego, gotowego do wyjścia męża, przez pierwsze kilka sekund nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Wreszcie dochodzi do mnie, że jest ranek, komentuję, że nawet nie słyszałam, jak wstawał, a on mi odpowiada, że przecież widziałam, sprawdzałam nawet która godzina. Za nic nie potrafię sobie tego przypomnieć… ‘Nie możliwe. Naprawdę?’ – dopytuję.

Sen, który najprawdopodobniej trwał mniej więcej czterdzieści minut wyrwał mnie z rzeczywistości. Sprawił, że cały dzień chodziłam, myślami uciekając w dziwne miejsca. W sercu zaś panowała pustka. Uczucie straty, którego w żaden sposób nie potrafię wytłumaczyć, przynajmniej nie racjonalny. Straciłam coś, czego nigdy nie miałam…

Nie planujemy więcej dzieci. Mamy nasze wymarzone rodzeństwo. Nasz idealny model, dwa plus dwa, który na dzień dzisiejszy sprawdza się perfekcyjnie. Każdy rodzic ma zajęte dwie ręce, ciężko sobie nawet wyobrazić, jak wyglądałoby życie z kolejnym maleństwem. A jednak moja podświadomość zafundowała mi sen, który sprawił, że wszelkie zamknięte drzwi, nagle się otworzyły…

Otwieram oczy. Czuję ból. Łzy ciekną po rozpalonych policzkach. Na przeciwko mnie stoi moja druga połówka. Leżę na tak zwanym samolocie, a pomiędzy moimi nogami… położna. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Na sali jest ciemno, więc nie do końca widzę, co się dzieje. Po chwili okazuje się, że już po wszystkim. Zwinięte tyci ciałko położna zabiera na bok. Widzę dumę na twarzy mojego męża. Nasze spojrzenia się spotykają, rozumiemy się bez słów. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Przychodzi kobieta, chyba położna, a po chwili kolejna. Śmieją się, żartują, że tak szybko poszło. Pierwsza pyta, czy w ogóle poczułam ból. Odpowiadam, że bóli partych nie czułam, nie zdążyłam poczuć. Następnie druga pyta, czy mamy wybrane już imię. A ja mówię, że nie. Że zupełnie nic nie przygotowane, żadna wyprawka, bo… bo ja miałam rodzić we wrześniu dopiero, a mamy przecież maj. Słowo “maj” rozbrzmiało się w mojej głowie. Spojrzałam na męża. Oboje otworzyliśmy buzie szeroko, w tym samym czasie mówiąc: ‘o mój boże’. Nagle orientujemy się, że urodzone przed chwilą dziecko zabrano jakiś czas temu. Oczywiste staje się, że zabrano je do inkubatora. Poczułam przerażenie. Strach tak ogromny, jakiego nigdy wcześniej. Życie mojego dziecka było zagrożone. Życie, którego jeszcze wczoraj nie było, albo po prostu nie pamiętałam. Biegamy z mężem po oddziale, szukając naszego maleństwa. Ktoś z oddali uspokaja, że nie ma się czym martwić, ale my nie słuchamy. Uwierzymy, kiedy je zobaczymy, najlepiej już, natychmiast… To będzie Stefan – mówi mąż, jakby decyzja o nadaniu imienia, miała przesądzić o szczęśliwym zakończeniu.

Wyrwałam się z tego snu. Z tego ciemnego szpitala. Znalazłam się w kolejnym ciemnym pomieszczeniu. Tym razem swojej sypialni. Zmrużyłam oczy, by wyostrzyć obraz, ujrzałam wyszykowanego do pracy męża, pochylonego, ewidentnie czegoś szukającego po ciemku w szufladzie. Zamieniamy kilka zdań. Wracam do rzeczywistości… ‘Kochanie, ale miałam sen…’ – mówię wciąż nie mogąc uwierzyć, że to wszystko działo się w mojej głowie.

W internetach dudnią. Finał WOŚP już w niedzielę. Jak zwykle rozpoczynają się słowne przepychanki. Dawno temu byłam świadkiem, ile dziecięcych portfeli napełniło się tego dnia niewyobrażalną (dla tych dzieci) kasą, ale przecież cały dzień spędzili na mrozie, to też im się coś należy, a brakujących pieniędzy wśród tych zer nawet nikt nie zauważył. Powiedzieć muszę, że cel jest dobry. Szlachetny. Wspaniały. Po drodze niestety są… ludzie. Tylko i aż oni stoją na przeszkodzie, by zrobić coś wspaniałego. Rozumiem i jednych i drugich. Każdy ma trochę racji. Jednak nic się nie zmieni, jeśli my się nie zmienimy. Ty, Ty i Ty również… Ostatecznie dzięki tej akcji ileś rodziców pozbędzie się strachu, a może nie tyle pozbędzie się strachu, co zyska nadzieję. Strach o własne dziecko to najgorsze uczucie na świecie, ale o tym przekonać się można tylko na własnej skórze. Nie życzę tego jednak nikomu. Zamiast patrzeć ile Owsiak napełnił kieszeni, spójrzmy ile żyć uratował. Przypominam sobie właśnie, jak szesnaście miesięcy temu wchodziłam na zamknięty oddział intensywnej opieki noworodkowej. Przerażona o zdrowie mojego dziecka. Choć po ciężkim porodzie ból paraliżował moje ciało, chodziłam co chwilę, by sprawdzić czy wszystko w porządku. Z oczami szklanymi, nie mogąc uwierzyć, że to właśnie mnie spotkało i moje maleństwo, patrzyłam na salę wypełnioną specjalistycznym sprzętem. Szczerze powiedziawszy nie jestem w stanie nawet powiedzieć w tej chwili, czy było tam naklejone serduszko. Bo w tamtym momencie to nie było najważniejsze. Walka o życie, o mój największy skarb, o moje dziecko było priorytetem. Już taką mamy mentalność, że lubimy być czyimś sumieniem. Zaglądać komuś w portfel, gospodarować jego zawartością. Łatwo jest oceniać kogoś, tymczasem zapominamy, że i my potrzebujemy sumienia…

Niech organizują, niech zbierają, niech kupują, niech ratują życie. Być może właśnie gdzieś w Polsce urodził się Stefan, który potrzebuje tego sprzętu. Być może gdzieś właśnie jacyś rodzice przeżywają najgorsze chwile w swoim życiu. I tak czują przerażający strach, którego nie sposób opisać, dajmy im nadzieję! Nawet jeśli ma to być symboliczna złotówka… Tylko i aż tyle możemy zrobić. Razem.


Leave a Reply

28 komentarzy do “O tym, co straciłam, choć nigdy tego nie miałam i… WOŚP!