Jeśli pamiętasz ten post, to wiesz, że jesień lubię. Powoli odzyskuję swoje życie, jednak bakterie i wirusy, które przejęły kontrolę sprawiły, że w mojej głowie powstała wielka burza. Najfajniejsze w tej całej sytuacji jest to (tak, tak, są i fajne strony przewlekłego zapalenia zatok), że po strasznej burzy wychodzi piękna tęcza. Co prawda jeszcze jej nie widzę, ale mogę ruszać głową, w ogóle mogę wszystko, więc jestem na dobrej drodze, by ją dostrzec. Życie wystawia mnie na kolejne próby. Okazuje się, że wychodzenie z siebie, którego uczą mnie moje cudne Dzidziulki, jest całkiem fajną sztuczką, bo zaczynam dwoić się, a nawet i troić, tylko czekać aż mi kolejne pary rąk wyrosną. Najważniejsze jednak, że mimo totalnej niedyspozycji, potrafię działać, wielozadaniowość opanowałam niemalże do perfekcji, choć blog, muszę przyznać, ucierpiał najbardziej. Dzidziulka wypatruje zimy, tymczasem ja się pytam, gdzie jest lato? Oczywiście na dysku komputera. To najprostszy sposób, by choć na chwilę przypomnieć sobie czym jest słonko. Złota jesień powoli staje się tylko mglistym wspomnieniem, chociaż nie zdołałam się nią nacieszyć. Pojawiają się pierwsze przymrozki, grudzień już za chwilę zajmie miejsce w kalendarzu, tymczasem czas na pierwsze tęsknoty. Pierwsze, bo podejrzewam, że pod koniec lutego, kiedy śnieg da się we znaki, zacznę odliczać dni do ciepełka. Na razie krótka podróż po polu kukurydzy, potrafi skutecznie wywołać uśmiech na mojej twarzy. Zdjęcia z tej wycieczki na łąkę zajmują wyjątkowe miejsce w moim sercu, uwielbiam więc powracać do tych letnich wspomnień. To taki mój mały krok na przód w stronę słońca. Zarażam sama siebie pozytywną energią, którą kiedyś zamknęłam w tych kadrach, by pokonać jesienne depresje. A Ty, masz jakiś sposób na jesienny kryzys? Pozwalasz sobie w ogóle zatęsknić za latem?
sukienka, spinka – carter’s