Raz na jakiś czas wpada mi do głowy świetny pomysł. Najczęściej chodzi za mną kilka dni, aż wreszcie stwierdzam, że nie ma się co zastanawiać i działam. Pakuję dzieci, wsiadamy do auta i wyjeżdżamy na weekend. Założenie jest proste, odpocząć. W mej głowie plan wydaje się niemalże doskonały. Czysty relaks i odpoczynek. No i całe dnie ploteczek, przeplatanych kawusią i ciachem, w tle roześmiane dzieciaczki, które bawią się wszystkie razem. Cała gromadka tak naprawdę, ale stęskniona za swoim towarzystwem, praktycznie nie potrzebuje do szczęścia dorosłych. Jedynie zerkając okiem od czasu do czasu, można w pełni oddać się przyjemnościom. Ta historia za każdym razem ma takie samo zakończenie. Okazuje się, że jedyną osobą, która miała czas na relaks i odpoczynek to tata, który został w domu…
Absolutnie nie narzekam, bo to rzeczywiście był fajny weekend. Odpoczęłam od życia on-line. Od komputera i aparatu, które zostawiłam w domu, praktycznie nie dotykając telefonu, zafundowałam sobie taki mały odwyk. Ten dystans, nawet tak krótkotrwały był mi potrzebny. Ostatnio dużo się dzieje i spojrzenie na wszystko z innej perspektywy przewietrzyło mi głowę. Mogłam ułożyć ten mętlik, który ostatnio panował, wróciłam z fajną energią.
A może po prostu doszukuję się plusów, bo z odpoczynkiem ten weekend nie miał wspólnego nic. Powinnam domyślić się, że wszechświat nie jest po mojej stronie już w momencie, kiedy zaraz po wyjechaniu z miasta, sarna postanowiła wskoczyć pod koła mojego auta. Stęskniona gromadka maluchów natomiast rozbrykała się z radości bycia razem wyjątkowo mocno. Ciężko było swoje myśli usłyszeć, a co dopiero rozmówcę po drugiej stronie stołu. Zresztą jakiego stołu, kiedy ciągle trzeba było pilnować roczniaków, a przecież one nie usiedzą w miejscu zbyt długo. Starszakom większość czasu tylko utrudniają wspólną zabawę, więc trzeba stawać na uszach, by znaleźć atrakcyjniejsze zajęcie niż rozwalanie ogromnego miasta, a wierzcie mi przebić to nie jest łatwo. Nawet zimnej kawy nie dałam rady dopić, o ciastkach nie zdążyłam pomyśleć… ah życie!
Wieczorem zaś okazuje się, że dzień naładowany po brzegi emocjami, nie rozładował tyci baterii, choć moje były już na wyczerpaniu. Natomiast właśnie wtedy, kiedy przydałoby się wsparcie bądź przynajmniej rozdwojenie, byłam zdana na siebie. W jedną sekundę doceniłam wsparcie Taty, który już od dawna przejął większość wieczornych obowiązków, tymczasem stawałam na uszach, by ogarniać jedno i drugie w tym samym czasie. Choć czasem straszę, że wyjdę z siebie, tak naprawdę to tylko gadanie, a w takich momentach ta sztuczka przydałaby się bardzo. Bo jęki i marudzenie jednego bardzo szybko zaraża drugie. I kiedy już myślałam, że sytuacja została opanowana, Dzidziulka wyskoczyła z kartą, nie do przebicia. Po całym dniu atrakcji i zabaw, pełnym śmiechu i szczęścia, nieoczekiwanie przyszła tęsknota za Tatą. Jedyną rzeczą, która w tym momencie była niewykonalna – przytulić się do Taty. To był ten moment, kiedy wyjątkowo do ręki wzięłam telefon. Zaśpiewana wspólnie z Tatą kołysanka wystarczyła, by wyciszyć się i odpłynąć…
Mimo tego, że historia ma za każdym razem takie samo zakończenie, już dziś wiem, że za kilka tygodni, jak zawsze, odseparuję wszelkie trudności, zakopię w najdalszym zakątku pamięci, przykrywając pięknymi wspomnieniami, takimi idealnymi, tylko po to chyba, by wpaść na ten świetny pomysł ponownie. I znowu bez większego wahania spakuję dzieci i zabiorę na weekendowy wypad. Choć wrócę zmęczona, wyczerpana fizycznie, mimo wszystko jakoś tak pozytywnie naładowana energią. Bo po dwóch dniach z piątką małych dzieci, świat z moją dwójką jest jakiś taki… prosty!