W zeszłym roku przygoda Dzidziulki z piaskownicą była krótka. Nie pomogło rozkładanie kocyka. Dotykanie nóżkami piasku było dla Dzidziulki niefajne, tak po prostu. Piaskownicę podziwialiśmy więc z daleka.
W tym roku wyprawa do piachu jest… fajna. Do niezbędnych akcesoriów spacerowych doszły: łopatka, grabki, wiaderko. Ostatnio zaczęłam zabierać ze sobą wózek, bo ciężko nosić worek potrzebnych na spacer pierdół.
Muszę przyznać, że moje wyobrażenie o zabawie w piaskownicy było… hm… wyidealizowane.
Tymczasem poznajemy niepisane zasady, jakie panują w różnych piaskownicach, które odwiedzamy. Przyglądam się tym wszystkim zjawiskom z wielkim niedowierzaniem. Z ulgą, że nie jestem już dzieckiem.
I z przerażeniem, że w takim świecie będzie musiała radzić sobie nasza Dzidziulka.
Do tej pory spotkałyśmy jedną normalną dziewczynkę i trzeźwo myślącą opiekunkę/babcię.
Zabawa w piaskownicy zajmuje Dzidziulkę na jakieś pięć minut, zaś kiedy jest towarzystwo – na dziesięć.
A potem rusza dalej, przecież świat czeka.
I wiecie co? Całe szczęście! Na piaskowe ‘dramaty’ mamy jeszcze czas.