Karuzela. Wyprawa numer cztery. Ostatnia, jako że weekend mamy wyjazdowy, więc gdy wrócimy, karuzeli już nie będzie. Dzidziulka idzie spokojnie, choć wciąż z tym błyskiem w oku. Powoli rozgląda się co się dzieje, kierując się w stronę kas. Nie trzeba jej przypominać, że najpierw kupimy bilety. Nie trzeba się zatrzymywać i wskazywać drogi…
Podchodzę do kasy, a Dzidziulka cierpliwie czeka z Tatą. Daję jej kupiony bilet. Ta bardzo poważna podchodzi do Pana, oddaje żeton i idzie z Tatą zająć miejsce. Wybiera pojazd i czeka, aż karuzela ruszy. Po kilku minutach karuzela się zatrzymuje, Dzidziulka wyciąga jak dama rączkę w stronę Taty, by pomógł jej wysiąść. Opuszcza pojazd, następnie Tata bierze ją na ręce i idziemy na kolejną atrakcję.Wychodząc zaś z wesołego miasteczka Dzidziulka ogląda się kilka razy za siebie, robi ‘papa’ i wracamy do domu. Uwielbiam takie popołudnia… Właśnie tej beztroski mi było trzeba po ostatnich fochach.
U nas niestety czasami po tego typu atrakcjach jest płacz na pożegnanie zamiast słodkiego papa 😉
Fajna spineczka 🙂
Płacz był za pierwszym razem, ale kryzys zażegnaliśmy szybko watą cukrową!
Samochodzik chyba się jej spodobał, co? 🙂
Z atrakcji, które udało się odwiedzić, autka najmniej się podobały. Rządziła ciuchcia 😉 Opowiadała nam o niej całe popołudnie!