Kiedy prawie trzy lata temu, kilkanaście minut po północy, przywieziona zostałam z traktu porodowego na salę oddziału położniczonoworodkowego, zostałam sama z tyci ciałkiem wtulonym we mnie, w półmroku. Choć światło, zapalone gdzieś po drugiej stronie sali było słabe i zupełnie nie przeszkadzało zmęczonym oczom, pierwszą rzeczą, o którą zapytałam pielęgniarkę, zaglądającą do nas po raz ostatni tej nocy, chcącej upewnić się, że damy sobie radę do rana, było właśnie to rozproszone światło. Moja prośba o jego zgaszenie musiała wywołać mocne zdziwienie, ale zupełnie nie dając po sobie poznać pielęgniarka, spokojnym tonem oznajmiła, że dla dzieciątka będzie lepiej to słabe światło […]